• PLANOWANIE WYJAZDU
    Tutaj znajdziesz wszystkie posty dotyczące planowania wyjazdu - to musisz wiedzieć najpierw!
    CZYTAJ WIĘCEJ
  • CIEKAWOSTKI
    W tym miejscu znajdziesz ciekawostki - warto przeczytać, mało kto o tym wie!
    CZYTAJ WIĘCEJ
  • BLOG
    Masz ochotę przejrzeć wszystkie wpisy, które powstały od początku mojego pobytu na Malediwach? Tutaj właśnie je znajdziesz - miłej lektury! ♡
    CZYTAJ WIĘCEJ
Cześć!
Mam na imię Magda i witam Cię na mojej stronie! Od 8 lat mieszkam na Malediwach. Prowadzę dwa własne pensjonaty na lokalnej wyspie F. Nilandhoo: Remora Inn oraz Remora Beach House, .

Raj jest bliżej niż myślisz i wcale nie musisz wygrać na loterii, aby go doświadczyć. ❤
CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ?
CZYTAJ WIĘCEJ

Książka o Malediwach

Podczas pandemii napisałam książkę o życiu na Malediwach ☺ Jest ona dostępna w salonach Empik oraz online tutaj z dostawą do domu lub z odbiorem w wybranym salonie. 

Książka dostępna również w formie e-booka na stronie virtualo.pl tutaj


FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

„Jak to się sta­ło, że wy­lądo­wa­łaś na Ma­le­di­wach?” – to jed­no z py­tań, któ­re lu­dzie naj­częściej mi za­da­ją. Bo jak­by na to nie pa­trzeć, „Ma­le­di­wy” brzmią tak „raj­sko” i tak nie­osi­ągal­nie, wręcz abs­trak­cyj­nie, że wi­ęk­szo­ść lu­dzi nie może się na­dzi­wić, że coś ta­kie­go mi się uda­ło. Cho­ciaż chwi­lecz­kę – „uda­ło” to nie­wła­ści­we sło­wo, bo prze­cież nikt nie za­pu­kał do mo­ich drzwi i nie wręczył mi bi­le­tu ze sło­wa­mi: „Gra­tu­lu­je­my, wy­gra­łaś ży­cie w raju”. Gdy­by nie mój upór, in­tu­icja, któ­ra ni­g­dy nie za­wo­dzi i szczęśli­wy zbieg oko­licz­no­ści, na pew­no nie by­ło­by mnie tu­taj. Na­dal do­je­żdża­ła­bym pew­nie ro­we­rem do pra­cy, ma­jąc za oknem głów­ny dwo­rzec w Gli­wi­cach, i pa­trzy­ła, jak lu­dzie go­nią, w su­mie nie wia­do­mo za czym, szar­pi­ąc się z resz­tą wspó­łpra­cow­ni­ków o to, czy okno ma być otwar­te, czy za­mkni­ęte. Ja by­łam tą, któ­ra mu­sia­ła mieć ci­ągle do­pływ świe­że­go po­wie­trza, na­wet zimą, więc „ter­ro­ry­zo­wa­li­śmy się” w biu­rze na­wza­jem: ja wspó­łpra­cow­ni­ków świe­żym po­wie­trzem, a oni mnie jego bra­kiem. Żeby nie było – pra­cę w nie­miec­kiej kor­po­ra­cji wspo­mi­nam na­praw­dę miło. Od­cho­dzi­łam, ry­cząc wnie­bo­gło­sy. Na sam ko­niec pra­co­daw­ca po­sze­dł mi też bar­dzo na rękę i w ra­zie, gdy­by mi na Ma­le­di­wach nie wy­szło, za­wsze mo­głam wró­cić. To było na­praw­dę kom­for­to­we i do­ce­ni­łam ten gest.

„Jak to się sta­ło, że wy­lądo­wa­łaś na Ma­le­di­wach?”

No ale skąd w ogó­le taki po­my­sł? To nie było pla­no­wa­ne. Po pro­stu zna­la­złam się w od­po­wied­nim miej­scu we wła­ści­wym cza­sie, no i si­ęgnęłam po to, co los mi pod­su­nął. Za­częło się w su­mie ty­po­wo, od wa­ka­cji. Ja, łow­czy­ni lot­ni­czych pe­re­łek, na­tra­fi­łam któ­re­goś razu na pro­mo­cję li­nii Qa­tar Air­ways, któ­re wcho­dzi­ły wła­śnie na pol­skie nie­bo. Za­częła się sprze­daż bi­le­tów na pierw­sze kie­run­ki w bar­dzo oka­zyj­nych ce­nach. W roz­kła­dzie lo­tów po­ja­wi­ły się rów­nież po raz pierw­szy Ma­le­di­wy. To był wrze­sień, lato wła­śnie do­bie­ga­ło ko­ńca i zbli­żał się ten mo­ment, któ­ry wszy­scy do­brze zna­my, czy­li „byle do wio­sny”. Wy­obra­zi­łam so­bie sie­bie w lu­tym pod pal­mą, w ja­pon­kach i pa­reo, gdzieś na środ­ku Oce­anu In­dyj­skie­go, a to było tak bar­dzo nie­re­al­ne… Ni­g­dy nie by­łam w tro­pi­kach, choć ow­szem, uwiel­bia­łam pod­ró­że i nie było mie­si­ąca, abym gdzieś nie le­cia­ła. Cza­to­wa­łam w środ­ku nocy na stro­nach ta­nich li­nii na nową pulę bi­le­tów, bo do rana prze­cież mo­gły już znik­nąć te naj­cie­kaw­sze. Cza­sem uda­wa­ło mi się ku­po­wać loty do Włoch, na Cypr, na Mal­tę, do Szwe­cji, Nor­we­gii i Hisz­pa­nii za kwo­ty rzędu 19–39 zło­tych. Hi­tem była Bruk­se­la za dwa gro­sze w dwie stro­ny, ale osta­tecz­nie nie po­le­cia­łam, bo ko­ńczy­łam wte­dy pi­sać pra­cę ma­gi­ster­ską, a i po­go­da nie sprzy­ja­ła.

Tak, to było nie­re­al­ne, ale po­my­śla­łam: „W su­mie dla­cze­go nie? Może dru­gi raz taka szan­sa się nie po­wtó­rzy”. Na­pi­sa­łam szyb­ko wia­do­mo­ść do ko­le­żan­ki z py­ta­niem, czy leci ze mną. Ka­sia to oso­ba, któ­rej dwa razy nie trze­ba po­wta­rzać, więc od­pi­sa­ła od razu: „Ja­sne, le­ci­my!”. No to le­ci­my! Chwi­lę pó­źniej bi­le­ty do Malé wy­lądo­wa­ły w mo­jej skrzyn­ce ma­ilo­wej.

Do wy­lo­tu było pięć mie­si­ęcy, czy­li cała wiecz­no­ść. By­łam aku­rat po roz­sta­niu z moim pol­skim mężem, więc na­stro­je by­wa­ły ró­żne. Wcze­śniej pod­ró­żo­wa­li­śmy ra­zem, a to mia­ła być pierw­sza tak da­le­ka sa­mot­na pod­róż i oba­wia­łam się, że nie będę umia­ła się z niej cie­szyć. Cza­sa­mi prze­cho­dzi­ła mi przez myśl re­zy­gna­cja z wy­jaz­du, ale do­brze, że tego nie zro­bi­łam! Po­zba­wi­ła­bym się szan­sy na nowe ży­cie.

Oprócz bi­le­tów po­trzeb­ny był prze­cież jesz­cze noc­leg, za­sia­dłam więc do po­szu­ki­wań od­po­wied­nie­go miej­sca. No i za­ma­rłam, bo zo­ba­czy­łam, że cała moja mie­si­ęcz­na pen­sja nie po­kry­je na­wet jed­nej nocy w ma­le­diw­skim ho­te­lu. Okej, wie­dzia­łam, że Ma­le­di­wy to dro­gi kie­ru­nek, ale żeby aż tak? Ceny były w ty­si­ącach do­la­rów, a ja mia­łam za­pla­no­wa­ny po­byt na szes­na­ście dni, bo na ty­dzień to w ogó­le nie opła­ca się taki ka­wał le­cieć. Na szczęście po za­głębie­niu się w te­mat oka­za­ło się, że na Ma­le­di­wach nie­daw­no po­ja­wi­ła się tu­ry­sty­ka lo­kal­na, czy­li gu­est ho­use’y – pen­sjo­na­ty na wy­spach, na któ­rych miesz­ka­ją miej­sco­wi. Są one pro­wa­dzo­ne wła­śnie przez miesz­ka­ńców jako tzw. opcje ni­sko­bu­dże­to­we (choć umów­my się: w Kam­bo­dży za taką kwo­tę mo­żna mieć pi­ęcio­gwiazd­ko­wy ho­tel). Oczy­wi­ście kto, jak nie ja! Wy­szpe­ra­łam taką ofer­tę, że sam wła­ści­ciel po­wie­dział, że jest jed­no­ra­zo­wa i ra­czej już się nie po­wtó­rzy.

Tu­ry­sty­ka lo­kal­na na Ma­le­di­wach do­pie­ro racz­ko­wa­ła. Były wów­czas tyl­ko dwie lub trzy wy­spy, któ­re przyj­mo­wa­ły tu­ry­stów. Wy­bór padł na tę, na któ­rej zna­la­złam ko­rzyst­ny ce­no­wo pen­sjo­nat. Do tego po­ja­wi­ła się tam wła­śnie tzw. pla­ża bi­ki­ni. Na Ma­le­di­wach pa­nu­je dress code – nie mo­żna cho­dzić w ko­stiu­mach kąpie­lo­wych. Aku­rat ta wy­spa mia­ła wy­dzie­lo­ne miej­sce na pla­ży, gdzie mo­żna było swo­bod­nie się opa­lać i pły­wać w bi­ki­ni. Nie był to w Pol­sce w ogó­le po­pu­lar­ny kie­ru­nek w tam­tych cza­sach, tym sa­mym nie było pra­wie żad­nych in­for­ma­cji na te­mat pod­ró­ży na wła­sną rękę na lo­kal­ną wy­sep­kę. Mo­żna po­wie­dzieć, że prze­cie­ra­łam szla­ki.

To był wspa­nia­ły wy­jazd. W ogó­le za­po­mnia­łam o mo­jej ak­tu­al­nej sy­tu­acji ży­cio­wej, czy­li o tym, że zo­sta­łam sama. Tam wszyst­ko było tak inne, tak eg­zo­tycz­ne: wi­do­ki, lu­dzie, spo­kój, brak go­ni­twy i wy­ści­gu szczu­rów. Wszech­obec­ne uśmie­chy, po­de­jście do ży­cia typu co masz zro­bić dziś, zrób ju­tro, bez­in­te­re­sow­na po­moc, no i oczy­wi­ście bie­lut­kie pla­że, tur­ku­so­wy oce­an, a w nim ko­lo­ro­we ryb­ki. Pal­my sze­lesz­czące na wie­trze – inny świat! Po­wie­dzia­łam wte­dy do ko­le­żan­ki: „Kur­czę, ja to bym mo­gła tu­taj żyć! Mo­gła­bym ro­bić co­kol­wiek, byle móc Ma­le­di­wy na­zy­wać swo­im do­mem”. Wy­po­wie­dzia­łam to chy­ba w od­po­wied­nią go­dzi­nę.

Po po­wro­cie już nic nie było ta­kie samo. W gło­wie tyl­ko Ma­le­di­wy, ma­le­diw­skie zdjęcia w kom­pu­te­rze i ma­le­diw­ska mu­zy­ka przez całą dobę. Roz­mo­wy na Fa­ce­bo­oku z po­zna­ny­mi tam oso­ba­mi: lu­dzie wy­sy­ła­li mi zdjęcia z wy­spy, a ja pra­gnęłam znów się tam zna­le­źć.

I na­gle ni stąd, ni zo­wąd do­sta­ję wia­do­mo­ść od wspól­ni­ka wła­ści­cie­la pen­sjo­na­tu, u któ­re­go się za­trzy­ma­ły­śmy. Pi­sze, że bu­du­je pen­sjo­nat na wy­spie obok i szu­ka ko­goś z Eu­ro­py, kto mó­głby go po­pro­wa­dzić. Pyta, czy by­ła­bym za­in­te­re­so­wa­na. Po­dej­rze­wam, że wi­ęk­szo­ść osób nie po­trak­to­wa­ła­by ta­kiej wia­do­mo­ści po­wa­żnie. Dzi­siaj co­dzien­nie przy­cho­dzą ma­ile od bo­ga­tych szej­ków czy ad­wo­ka­ta bo­ga­te­go ku­zy­na z USA, któ­re­go je­steś je­dy­ną ro­dzi­ną, a on zo­sta­wił ci mi­lio­no­wy spa­dek. Ta wia­do­mo­ść wła­ści­wie brzmia­ła po­dob­nie, ale ja po­trak­to­wa­łam ją jak naj­bar­dziej po­wa­żnie i już wie­dzia­łam, jaka będzie od­po­wie­dź. Da­łam so­bie jed­nak kil­ka dni na prze­spa­nie się z te­ma­tem, bo umów­my się – nie miał to być wy­jazd za­rob­ko­wy, bo nie ofe­ro­wał mi ko­ko­sów (cho­ciaż w su­mie to tro­chę tak…). Wie­dzia­łam, że je­śli się zde­cy­du­ję, to nie po­ja­dę tam po po, aby za­ra­biać i od­kła­dać kasę. A cze­mu na­pi­sał aku­rat do mnie? W ci­ągu szes­na­stu dni mo­je­go po­by­tu przez jego pen­sjo­nat prze­wi­nęło się spo­ro lu­dzi z ró­żnych stron świa­ta (z nie­któ­ry­mi mam na­wet kon­takt do dziś), a ja dużo z nimi roz­ma­wia­łam od­no­śnie od­wie­dzo­nych miejsc, wy­cie­czek i wy­ku­pio­nych atrak­cji, po­ka­zy­wa­łam im zdjęcia, za­chęca­łam do wzi­ęcia udzia­łu. Mu­siał do­strzec ten mój nie­na­chal­ny dar prze­ko­ny­wa­nia.

Dziś pro­wa­dzę wła­sny pen­sjo­nat, a na­wet dwa, i gdy­by nie pan­de­mia, to pro­wa­dzi­ła­bym trzy, ale mo­żli­we, że w mo­men­cie kie­dy to czy­ta­cie, ten trze­ci też już funk­cjo­nu­je. A może da­lej mamy tę cho­ler­ną pan­de­mię i wszy­scy sie­dzą w domu i prze­bie­ra­ją no­ga­mi?

Ksi­ążka nie jest ty­po­wym prze­wod­ni­kiem po kra­ju. Przed­sta­wia krót­ką hi­sto­rię Ma­le­di­wów: kto i kie­dy jako pierw­szy tam się po­ja­wił, jak wy­gląda­ło ży­cie na wy­spach kil­ka­set lat temu oraz jaką rolę Ma­le­di­wy pe­łni­ły kie­dyś. Będzie o tym, jak roz­po­częła się tu­ry­sty­ka na Ma­le­di­wach i jak się przez lata zmie­nia­ła. Będzie też tro­chę o po­li­ty­ce, bo to bar­dzo go­rący te­mat wśród miesz­ka­ńców. No i my­ślę, że war­to po­znać hi­sto­rię ma­le­diw­skie­go od­po­wied­ni­ka Le­cha Wa­łęsy.

Opo­wiem wam o mo­ich po­cząt­kach w zu­pe­łnie ob­cym kra­ju, ró­żnym za­rów­no kul­tu­ro­wo, jak i wi­zu­al­nie, gdzie pro­ble­my mają zu­pe­łnie inny ka­li­ber. O tym, jak do­szłam do miej­sca, w któ­rym dzi­siaj je­stem oraz jak zmie­ni­ła się moja per­spek­ty­wa i cze­go się na­uczy­łam. Opo­wiem, jak wy­gląda ży­cie na ma­le­ńkiej wy­spie na środ­ku Oce­anu In­dyj­skie­go oraz w co wie­rzą i cze­go się boją miesz­ka­ńcy. Przy­to­czę ab­sur­dal­ne i za­baw­ne hi­sto­rie, a na ko­niec przy­go­tu­ję was do wy­jaz­du, je­śli po prze­czy­ta­niu wcze­śniej­szych roz­dzia­łów uzna­cie, że ko­niecz­nie chce­cie od­wie­dzić to in­try­gu­jące miej­sce.