Tym razem na dłużej. W Guest Housie Dacha Surfers na Thulusdhoo pojawiła się nowa postać. Przynajmniej konkretny i wziął się za Guest House z pełną parą. Wszystko co powiedziałam - zakupione, zamontowane. Tak więc nowa pościel, ręczniki, parasolki, świeży piasek w ogródku wszystko jest. W Guest House tchnięto nowe życie i ja tu teraz będę stacjonować przez jakiś czas. Raz, żeby pomóc im się ogarnąć, a dwa ... no właśnie. I taki też był plan od początku, że będę tu przez chwilę na rozkrętkę i teraz właśnie nastał ten czas. A przy okazji pojawiło się własnie te "dwa". Wszystko przez niego, bo się przypałętał. I nie mogę się odpędzić (a może właśnie wcale nie chcę).
Wspina się na palmy i przynosi mi kokosy
Co tu dużo gadać - malediwskie wyspy to jak polskie wsie. Wszyscy wszystkich znają i wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Po 7 miesiącach stałam się częścią Guraidhoo, tak samo o mnie plotkuje się jak i o wszystkich innych. Ale gdyby to tylko ludzkie gadanie było - miałabym to gdzieś. Ale ludzie zaczęli dzwonić do właściciela Guest Housa, opowiadając historie, jak z głuchego telefonu - czyli takie, które 10 razy zmieniły swą postać po drodze. Dzwonią i informują z kim aktualnie spaceruję po wyspie, o której wracam do siebie (dokładnie z minutami), ile razy nie wróciłam na noc (hahaha) i że palę marichuanę bo poczuli ją z papierosa, którego paliłam. Nie muszę oczywiście mówić, że to nie prawda, ale nie mam ochoty się tłumaczyć, bo nie ma przed kim. Aby zaprzestać telefonom i głupim spekulacjom, jestem tu gdzie jestem i nie żałuję :-) Thulusdhoo jest piękne, a może nawet i piękniejsze!
Oto Dacha Surfers
Wspominałam o nim wcześniej, na booking.com się znajduje, ja pokażę jeszcze raz w nowej odsłonie, z nową pościelą, zasłonami, ręcznikami :-) Póki co ogródek!
50 metrów od Guest Housa znajduje się jedna plaża, na której nic tylko się chilloutować
Odwiedzajmy Malediwy - tak szybko odchodzą. Wyspy znikają w oczach. Fale po kawałku zabierają ląd
Wspomniana we wcześniejszym poście o Thulusdhoo rozlewnia Coca Coli
I bajecznie piękna plaża, ukryta w dzielnicy industrialnej, nie każdy o niej wie. Świeci pustkami, nie ma na niej ani jednego turysty. A z powodzeniem można by się tu kąpać w bikini.
Plaża kończy się jęzorkiem, gdzie spotykają się fale. Takie typowe Malediwy. Na lokalnej wyspie.
I z powrotem w porcie
Sieci rybackie. To wszystko takie normalne, takie przypadkowe, taka codzienność. A taka malownicza.
Gdy robiłam zdjęcia owocu chlebowca (Bread Fruit, kroi się go w plastry lub słupki, smaży i wcina jak czipsy lub frytki) wyłonił się właściciel drzewa i zaprosił mnie do siebie. Chciał pokazać mi drzewo guawy.
Dostałam oczywiście jedną sztukę dla siebie, była przepyszna. Je się ją z łupinką. Porównać można do gruszki z ziołami ?
Po drodze zebrałam jeszcze kolejne fanty, nie wiem jaka jest nazwa tego owocu. Ale też był przepyszny, trochę jak jabłko, ale inne w konsystencji i zjada się w całości, nie ma żadnego ogryzka.
Skonsumowałam guawę
I rozpoczęłam kolejną część beaty Pawlikowskiej. To zdumiewające jak jej książki mnie wciągają. A kto mnie zna, ten wie jaką fanką czytania jestem .... jak za kare Pana Tadeusza na głos czytać musiałam. Jej na szczęście nie czytam za karę i nie wiem co zrobię, kiedy skończą mi się wszystkie części, jakie ze sobą zabrałam. Albo wiem. Poproszę kogoś o przywiezienie mi brakującej (wydana została jakoś chwilę przed moim wyjazdem).
P.S. Zaraz mnie coś trafi, bo zjadłabym coś dobrego, a w tutejszych sklepach nie ma dosłownie nic! Trzeba wprowadzić ten sam system co na Guraidhoo, wysyłania listy zakupów do Male' i odbierania następnego dnia towaru z promu. Problem mam taki, że nie jadam w ogóle ryb. Po prostu nie lubię, stają mi w gardle a tu nic innego się nie jada, jak tylko ryby! Ryby i curry. Ryba curry, kurczak curry, na śniadanie, obiad i kolacje .... a mnie się niedobrze robi już na sam zapach curry. Jestem w kraju wiecznego słońca i żeby w sklepie ani jednego owocu nie było ? Dobrze, że na ulicy mnie czasem ktoś obdaruje, bo witamin mi brak !