I już po wszystkim. Jestem po bezpiecznej stronie słońca i cała reszta może mnie cmoknąć w trąbkę. Zaczynam od nowa, na luzie, na legalu, bez spiny. Jestem wolna i to mi odpowiada. Dacha Maldives zostawiłam daleko w tyle, głęboko w d ... Niech sobie teraz radzi sam, niewdzięcznik jeden (update: dziś, a piszę to 21 sierpnia 16 roku, nie ma śladu po Dacha Maldives. Guest House swiecił pustkami, nie było pieniędzy na czynsz, opłaty dla pracowników, Dacha została sprzedana i została zmieniona nazwa. Niestety nowy Guest House nadal reklamuje się moimi zdjeciami).
Jako, że do w Ifja Inn przybywa wielu surferów z całego świata, postanowiłam uderzyć z ofertą w ten sort klienta, powiedzieć światu o tym, że organizujemy surf campy, że przy Guraidhoo są 3 słynne punkty surfingowe, że sezon praktycznie trwa cały rok, że mamy do wypożyczenia deski więc nie muszą taszczyć ich ze sobą z drugiego końca świata, że dla początkujących mamy instruktora w osobie samego Imrana (ciekawe kiedy w końcu ja się wybiorę na pierwszą lekcję) - więc trzeba było zacząć od jakichś zdjęć z deską, falami i samym instruktorem (żaden lepszy model mi się nie napatoczył). Wzięliśmy deskę pod pachę i poszliśmy w miejsce, gdzie jest przejście na bezludną wyspę, skąd dopłynąć można do miejsca zwanego Riptide.
Napatoczył się akurat Sakana ze swoją łódeczką
Nie wiem kto wyrządził krzywdę tej desce i przykleił naklejkę Hana Montana O_O
7 września odbył się mój debiut w Ifja Inn z moimi polskimi goścmi. Pierwsi przybyli Iwona i Piotr - uśmiechy dookoła głowy, nieschodzące z twarzy przez cały dzień i wieczór, ciekawi świata, wszystkiego, co dzieje się wokół, świadomi tego, dokąd jadą (do świadomości wrócę jeszcze za chwilę). Kilka dni później dołączyli Paweł z Ancią oraz Adam z Kamilem. Od razu na drugi dzień wybraliśmy się na piknik na bezludną wyspę Vilivaru. Padać nie padało, ale niestety niebo było zachmurzone, a bez słońca nie da się oddać do końca uroku tego miejsca.
Na obiad podano smacznego Czerwonego Lucjana, kurczaka, warzywa i słodkie owoce.
Jungle boy Imran wspina się na palmy bez większego wysiłku. Wygląda to banalnie, jednak wchodząc na pionową palmę, nikomu z gosci jeszcze nie udało się postawić nawet drugiego kroku.
A teraz kilka słów na temat świadomości. Ostatnimi czasy, pojawiło się wiele promocji lotów na Malediwy. Bilety rozchodzą się z prędkością światła, ludzie kupują masowo, bo tanio, bo Malediwy, bo WOW. Potem okazuje się, że bilety to jedno a to, co trzeba wydać na miejscu to drugie i tak po sprawdzeniu miejsc wyjętych z naszej wyobraźni, okazuje się, że tanio nie będzie. Nagle pojawia się opcja przybycia o wiele taniej, na lokalną wyspę. Mi się wydaje, że decydując się na przyjazd na Malediwy, na taką właśnie wyspę, każdy powinien liczyć się z tym, że to NIE są Malediwy z pocztówki, że na lokalnej wyspie NIE ma domków na wodzie, NIE ma 5 kilometrowej piaszczystej plaży, NIE jest to resort i NIE ma tu serwisu jak w resorcie, bo za noclegi płaci się 80 USD a NIE 800. Plaża NIE będzie wyczesana grabkami każdego poranka, z meczetu 5 razy nadal muezin będzie nawoływał lokalnych do modlitwy, mieszkają tu ludzie i póki co nigdzie się NIE wynoszą, także błagam - przyjeżdżajcie na Malediwy świadomie - świadomi tego, że jedziecie na wieś, NIE do centrum rozrywki, że traktowani będziecie tak, jak na malediwskie obyczaje przystało, NIE będzie kelner rozkładał Wam serwetek na kolana przed posiłkiem, NIE będzie prywatnego kelnera, lokaja czy kogo tam jeszcze. Lokalne Malediwy NIE są All Ilcusive last minute w Egipcie, gdzie wszystko dostosowane jest po europejskiego turystę. Publiczny prom płynie 2 godziny i odpływa raz dziennie, więc NIE narzekajcie, bo i tak lepsze to niż transfer prywatną motorówką do resortu, za przynajmniej 200 USD od osoby. Prom NIE jest klimatyzowany i NIE ma miękkich siedzeń. Płyniecie razem z towarem do lokalnych sklepów, razem z miejscową ludnością. Ale czy to właśnie nie o to w tym wszystkim chodzi? Żeby poznać lokalną kulturę, podpatrzeć jak żyją inni, że (stety - niestety) mają się gorzej od nas, ale ich życie jest prostsze (dzięki temu tez łatwiej docenić to, co mamy), żeby zintegrować się z nimi, jeść to co oni jedzą, nawet samemu sobie tą kolację złowić?
Także to, że jedzie się na lokalną wyspę, czyli tańszą opcję Malediwów, nie oznacza wcale, że będzie za darmo. Malediwy do najtańszych krajów nie należą i ja rozumiem, że Tajlandia, Sri Lanka czy inne zakątki są dużo tańsze, ale to są Malediwy, takie są realia i trzeba się z tym liczyć. Nikt nie pracuje tu tylko dla idei, nikt nie będzie do każdego rachunku dorzucał rabatu ani dawał wszystkiego za darmo. Potargować się zawsze można, lub zwyczajnie być miłym a na pewno wtedy dostanie się jakiś rabat. Nie bądźmy roszczeniowi "bo ja zapłaciłem to mi się należy". Marząc o Malediwach z pocztówki - wybierz się na Malediwy z pocztówki, czyli do resortu. Uzbieraj jeszcze trochę pieniążka i odłóż tą podróż na inny raz. Marząc o Malediwach z pocztówki - nie będziesz szczęśliwy na lokalnej wyspie. Jadąc z nastawieniem na NIE - NIE będzie fajnie, a dodatkowo zrujnujesz wakacje swoje i współtowarzyszy.
Mój apel i prośba zarazem: WYBIERAJCIE SIĘ NA LOKALNĄ WYSPĘ ŚWIADOMIE
A teraz zaś w drugą stronę. Usłyszałam, że lokalnego życia na wyspie jakby w ogóle nie ma. Nie wiem też po czym autor tych słów wnosi, skoro przez cały swój pobyt odbył jeden spacer po wyspie, w dodatku po zachodzie słońca. Poniżej kilka fotografii z totalnie NIE lokalnego Guraidhoo ;-)
Przyjęcie weselne, na które zostałam oficjalnie zaproszona. Było ręcznie zrobione zaproszenie, było dostarczenie, wręczenie - było mi bardzo miło. Składanie życzeń trwa od 16:00, wręcza się prezenty i koperty, po czym udaje się szwedzkiego stołu i nakłada na co ma się ochotę. W tle przygrywa lokalna kapela, każdy coś je, pije, rozmawia. Ja za wiele nie zjadłam, bo wszędzie oczywiście była ryba. Złożyłam życzenia, wręczyłam prezent, wypiłam kawę i zjadłam kawałek ciasta, zrobiłam kilka zdjęć, do kilku zapozowałam i oddaliłam się do swych obowiązków.
Oto przetworzony już owoc chlebowca. Kroi się go na takie plasterki, a potem smaży - wędzi w wędzarni, którą Malediwcy tworzą sobie sami w ogórku. Mama Imrana też sobie stworzyła. Nie wiem tylko czy się cieszyć czy płakać bo rano budzę się i czuję się jak ten uwędzony owoc chlebowca - cały "zapach" pcha się oczywiście prosto do mojego pokoju.
Smakuje jak czipsy, trochę jak frytki, ręka sama leci, nie wiadomo kiedy i miseczka sięga dna
Chili z domowego ogródka. Malediwcy jadają bardzo ostre potrawy. Jako, że towar w sklepach jest bardzo drogi (nie adekwatny w ogóle do zarobków) każdy orze jak może, sadzi, pielęgnuje i dzieli się z innymi.
A teraz przerwa na reklamę
Olej kokosowy - doszły mnie słuchy, że ostatnio w świecie jakiś szał na niego panuje. Tani nie jest, pewnie też nie wszędzie łatwo dostępny. Całkiem przypadkiem wyszło na jaw, że mama Imrana sama taki olej robi. Stała buteleczka cały czas w kuchni a ja niczego nie świadoma. Czysty, "ręcznie robiony", z niczym nie mieszany, żadna chemia nie jest dodawana. Pachnie tak, że całą butelkę duszkiem chce się wypić. Wysmarowałam ręce - nie da się tego porównać z żadnym balsamem. Będę eksperymentować jeszcze z włosami.
Będzie olej
Pokrojonego kokosa podgrzewa się, ten wydziela mleko i olej, odstawia się to na dłuższą chwilę (nawet do 2 dni), olej wychodzi na wierzch, przelewa się go przez sitko (apropos sitko też z kokosa - z kory. Każdą część kokosa używa się tutaj do czegoś)
Taaaaadan! Po kilku dniach, olej kokosowy jest gotowy
Także ten - przyszli potencjalni moi goście, najprawdziwszy olej kokosowy z kokosów malediwskich, jest dostępny u mnie. Pytać kto chętny, mama Imrana odsprzeda buteleczkę lub dwie :-) Na suvenir jak ta lala.
Zawsze jak mi smutno, zimno i źle to wchodzę do Ciebie na bloga. Pomaga ;)
OdpowiedzUsuńMagda my będziemy u Ciebie 10 grudnia, proszę już rezerwować u mamy Imrana buteleczkę oleju dla mnie, tylko taką dużą :)
UsuńMiło mi ślicznotko :)
UsuńTomaszu - załatwione :)
Usuń