O 10 umówiona byłam z moim szefem na zakupy i spotkania z innymi właścicielami hoteli, z którymi będziemy współpracować. Gotowa byłam punkt 10. No, może 10 po. Wiem, że nie jestem punktualna i dlatego myślałam, że idealnie wtopię się w tutejszą kulturę, ale kiedy wybiła godzina 11:10, postanowiłam się upewnić, czy chodzi o 10 rano czy może 10 wieczorem. Chodziło o rano i w sumie powinnam wiedzieć, że 10 znaczy 12. O 12 przyjechał po mnie Dziara, zabrał na przejażdżkę po Male i woził mnie do godziny 13, żebym nie nudziła się w czasie, kiedy mój szef dopiero zbiera się do wyjścia.
Do Male na zakupy przypłynął najlepszy kolega Dziary - Haape ( trudno jest mi zapamiętać wszystkie imiona, dlatego większość kojarzę, a imię tego młodzieńca to nic innego jak HP Quality Center :P ) Haape ma sklep na Guraidhoo (czyli docelowe miejsce mojego zamieszkania), dostałam numer telefonu i mam dzwonić po wszystko, czego mi tylko zabraknie, nawet jeśli będę przed wypłatą. Haape sprzeda mi na kreskę.
Dziara
Haape
Jeździliśmy tak w kółko, kiedy mój szef w końcu był gotowy, pojechaliśmy wszyscy wybierać lodówkę do hotelowej kafejki, sprzęt AGD oraz firany do pokoi w naszym hoteliku. Właściciel sklepu z firanami okazał się właścicielem jednego z hoteli w Male - Boutique Inn, więc prosto stamtąd pojechaliśmy oglądać pokoje. Hotel jest bardzo przyjemny, pokoje duże, czyste, nowocześnie urządzone. W międzyczasie zaczęłam odczuwać pewien dyskomfort. Otóż było mi niedobrze. Podobno to normalne, przy zmianie klimatu i jedzenia (w lutym przechodziłam przez to samo, ale tylko w nocy). Nie miałam apetytu ani ochoty na nic. Jednak musiałam robić dobra minę do złej gry, jeździć, uśmiechać się i zainteresowaniem słuchać co kolejni partnerzy biznesowi mają ciekawego do powiedzenia. Po godzinie 18 pojechaliśmy na śniadanie. Zaheen zaprosił nas do restauracji ze szwedzkim stołem. Wszystko wyglądało i pachniało przecudnie jednak ja ze swoim zatruciem nie miałam ochoty na nic. Nałożyłam sobie po łyżeczce wszystkiego na spróbowanie, ale jedzenie było tak ostre, że natychmiast musiałam pobiec do łazienki. Niestety toaleta była zajęta, a ze mnie wydostać się chciało ze wszystkich możliwych stron. Nienawidzę takich sytuacji bez wyjścia, kiedy nie zawsze wszystko można mieć pod kontrolą. Kiedy po 15 minutach wyłonił się z toalety piękny czarny kręcony okazało się, że zepsuł on toaletę. Zanim ją naprawili, odechciało mi się już wszystkiego. W sumie to całe szczęście! Wróciłam do stolika i myślałam, że już czuję się lepiej. Po kolacji pojechaliśmy na przejażdżkę po Male ( tak, znam już na pamięć każdy zakamarek) i kiedy co 20 metrów zatrzymywaliśmy się przy progach zwalniających i tak góra, dół, szybko, wolno, góra, dół, szybko, wolno ... choroba wróciła. Dziara zawiózł mnie do hotelu, kupił tabletki, wodę, czekoladę. Chwile później przyszedł Shifan, z kolejną porcją tabletek, trzeba przyznać, że bardzo przejęli się moim niedysponowaniem i tak siedzieli ze mną w pokoju raz jeden, raz drugi, jakby miało mi to w czymś pomóc. Kiedy jeden i drugi pojawili się w tym samym czasie, zaczęli rozmawiać w swoim języku i nagle wyszli obaj, na kawę do restauracji, o godzinie 1.30 w nocy ... A ja mogłam w końcu spokojnie skorzystać z toalety ^^