• PLANOWANIE WYJAZDU
    Tutaj znajdziesz wszystkie posty dotyczące planowania wyjazdu - to musisz wiedzieć najpierw!
    CZYTAJ WIĘCEJ
  • CIEKAWOSTKI
    W tym miejscu znajdziesz ciekawostki - warto przeczytać, mało kto o tym wie!
    CZYTAJ WIĘCEJ
  • BLOG
    Masz ochotę przejrzeć wszystkie wpisy, które powstały od początku mojego pobytu na Malediwach? Tutaj właśnie je znajdziesz - miłej lektury! ♡
    CZYTAJ WIĘCEJ
Cześć!
Mam na imię Magda i witam Cię na mojej stronie! Od 8 lat mieszkam na Malediwach. Prowadzę dwa własne pensjonaty na lokalnej wyspie F. Nilandhoo: Remora Inn oraz Remora Beach House, .

Raj jest bliżej niż myślisz i wcale nie musisz wygrać na loterii, aby go doświadczyć. ❤
CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ?
CZYTAJ WIĘCEJ

Mały update z Guraidhoo

To jest własnie tak, że tu nigdy nic nie wiem co będzie dnia następnego. Gdzie mnie statek czy samolot poniesie, często dowiaduję się w ostatniej chwili, najwcześniej powtarzam: najwcześniej, na dwa dni przed planowanym przedsięwzięciem. Dzieje się tak dlatego, że ludzie lubią tu gadać, dużo gadać, dopowiadać swoje. Tym sposobem stałam się hotelową Magdą Gessler, która pojawia się w podupadających hotelikach i stara się je jakoś uratować. Sprawdza gdzie tkwi problem i rzeczywiście jest tak, ze w miejscach cudnych, wychuchanych, gdzie nowoczesne mebelki, balkoniki - gości zwyczajnie nie ma. I rzeczywiście w większości przypadków są to problemy  między ludźmi. Część z nich to po prostu zła reklama, lub jej całkowity brak. Ale dobra, o tym później. Jutro płynę na Thulusdhoo po raz kolejny. Zrobić kilka nowych zdjęć. Bo przecież jestem (tu cytaty, tak się mnie przedstawia, jeden drugiemu i każdy kolejny dorzuca coś od siebie): 
manager guest house, travel agent, do tego fotograf -> manager guest house, travel agent, który zrobił taką reklamę na Maafushi, że do dziś się tam drzwi hoteli nie domykają, bardzo dobry fotograf -> manager guest house, travel agent, który ma kontakty bezpośrednio z turystami z Rosji, Polski, Niemiec i Włoch, profesjonalny fotograf -> Manager Guest House, travel agent na całą Europę, sławny i profesjonalny fotograf. Ciekawe jaka będzie kolejna wersja^^ A ze mnie taki travel agent jak i fotograf :D ale co tam, liczą się efekty!
Tak więc płynę jutro (chyba), dowiedziałam się o tym godzinę temu, zrobić kilka nowych zdjeć, mam nadzieję, że pogoda będzie wyśmienita i będę mogła pokazać wszystkie walory wyspy Thulusdhoo, bo jest na prawdę piękna. Jako mieszkanka Guraidhoo :P , jestem trochę zazdrosna. Ale ... mogę wpadać tam kiedy chcę :) Ale o szczegółach później, bo teraz miało być troszkę o Guraidhoo!
Wsiadam na publiczny prom o godzinie 15:00. Zawsze ta sama załoga, tyle razy płynęłam, że pamiętają mnie doskonale. Nawet za pierwszym razem, kiedy byłam na wakacjach w lutym, ta sama ekipa płynęła, na tym samym promie. Podczas "startu", wszyscy ładnie mają siedzieć na swoich miejscach, bo czasem po wypłynięciu z portu, ocean jest bardzo wzburzony i buja promem na wszystkie strony. Zdarzyło się to kilkakrotnie. Fale wysokie, woda wlewa się na pokład przez przednie drzwi. Panowie zamykają. Zamknąć trzeba także okna, bo woda przedostaje się i przez nie. Upał, duchota, brak powietrza, buja statkiem na prawo i lewo i tak przez 2 godziny, ludzie zieloni .. masakra. Ale nie tym razem. Tym razem ocean jak lustro, ani pół fali, ani pół chmury na niebie. Idealna pogoda. W takie dni wychodzę na przód promu i siedzę całą drogę na schodkach, wypatrując delfinów (nie liczyłam, ile razy je spotkałam, ale będzie już więcej niż 5 :))) I tak płynę dumna, bo wiem jak nazywają się wyspy, które aktualnie mijamy, na które turyści patrzą z zachwytem, jak 3 letnie dziecko na baloniki na odpuście. Mało tego, na niektórych miałam okazję być, za totalną darmoszkę, obsługiwana przez prywatnych kelnerów, obserwując ryby przez szklaną podłogę w łazience :))) W płytszych momentach można dojrzeć stadko kolorowych ryb, bo woda jest idealnie spokojna i słonko mocno świeci, podświetlając to, co dzieje się pod wodą. Na prawo resorty, na lewo resorty, za nami Male' i widok na lotnisko. Własnie startuje samolot, a nad lotniskiem pojawiła się tęcza. Patrząc na tęczę i samolot, wypatrzyłam delfiny, które radośnie podskakiwały, niestety w przeciwnym kierunku, więc szybko zniknęły z pola widzenia. I nagle nie wiadomo skąd, po prawej pojawia się wielka, czarna chmura. Widać, jak leje z niej deszcz, na jednym z resortów uciekają z plaży chyba w popłochu.  W resorcie po lewej - sielanka. Błękitne niebo, świeci słońce, plażowanie na całego. Oni pewnie nie świadomi zupełnie, że na innej wyspie właśnie odbywa się ulewa. To jest piękne, obserwowanie takiej przestrzeni, na której teoretycznie nie dzieje się nic. 


Po prawej 


I w tym samym czasie, po lewej.

***
Piękny poranek, z okna przy łóżku widzę wschód słońca. Przepiękny, budzę się czasem (nie mam wyjścia bo muezzin nawołuje mieszkańców do modlitwy o wschodzie, więc siłą rzeczy budzi także i mnie), patrzę przez chwilę i idę z powrotem spać. Wschód jest w okolicach 6. Kiedyś zrobię zdjęcie i pokażę. Póki co widok z innego okna, tu zaglądam i sprawdzam jaka jest pogoda, bo dokładnie widzę ewentualnie nadchodzące chmury lub błękit. Sprawdzam czy ocean spokojny i czy wody dużo czy mało :P



No kto nie marzył o takim widoku, hmmmm?

Dzień spokojny, leniwy, w Guest Housie awaria prądu ... tak to jest z nowymi miejscami, że czasem coś nawala. Ale teraz już jest dobrze, nie powinno się więcej powtórzyć. Naszych gości z Rosji, ulokowaliśmy na ten czas w innym, zaprzyjaźnionym na wyspie Guest Housie. Prowadzi 4 chłopaków, braci, przyjemne miejsce. Ale nasze lepsze ;-) Wybrałam się na krótki spacer po Guraidhoo, celem nabrania brązowawego odcienia skóry oraz zrobienia kilku nowych zdjęć, bo nie mam już co wrzucać na fan page.




Szkoła podstawowa, aktualnie zamknięta bo rozpoczęły się wakacje.



Resort Kandooma, ale ta plażyczka należy do Guraidhoo. Zlała się na zdjęciu z resortową


Lubię tędy chodzić







Droga prowadzi do małej bezludnej wyspy, o której kiedyś wspominałam oraz na ustronną plażę, gdzie myślę goście w bikini nie przeszkadzają lokalnym. 







Opuszczony domek. Strasznie mi się podoba, ze względu  na te palmy z przodu, lokalizację, choć nie leży przy samej plaży i ogródek, w którym stoi ciągle parasolka i w ogóle za każdym razem, kiedy go mijam wyobrażam sobie, że tam grilluję z przyjaciółmi z Polski, którzy wpadają mnie odwiedzić i nie muszą płacić za nocleg, bo mam swój ciasny, ale własny kąt :D 
Leniwie ... cisza, spokój dookoła, wiejska sielanka. Jedni z gości, którzy przypłynęli do nas po swoim pobycie na Maafushi, powiedzieli, że Guraidhoo jest zdecydowanie lepsze, bardziej przyjaźni mieszkańcy, spokojniejsze, bardziej kolorowe. Przedłużyli swój pobyt :-) 

Kolejny dzień już nie był taki piękny. Raz, że na niebie pojawiały się jakieś bure chmury, które zdecydowanie nie dodają atrakcyjności Malediwom, a dwa, awarii prądu ciąg dalszy (nareperować mieli do 1 grudnia) a na bookingu pojawiła się rezerwacja na DZIŚ. Dostałam tylko maila, ze właśnie wychodzą i będą około 6 na miejscu. Goście z Hong Kongu więc łatwo może nie być. Teraz wytłumacz, że nie mogą zostać zakwaterowani, bo jest awaria, że przeniesieni zostaną do innego hotelu. Najpierw ich znajdź, potem wytłumacz. Zdążyłam na szczęście wysłać wiadomość z nazwą hotelu, do którego zostaną przeniesieni. Poszliśmy z Rishanem na terminal promowy, bo może przypłyną tym publicznym. "Patrz na wszystkich, którzy nie są czarni. Jak będą biali, to znaczy, że oni. I mają skośne oczy".  Nikt taki nie przypłynął. Ale  pół godziny później, jest następny prom, więc na pewno będą na tym. Przypłyną i ten: czarna mordka, czarna, chłopczyk bidny na rękach przenoszony z pokładu  na wózek (do chłopca za chwilę wrócimy), pewnie ma coś z nogą. Gości jak nie było, tak nie ma. Więc może przypłyną prywatną motorówką, zaczekajmy .. i wtem wyłania się Shappe oznajmiając, ze goście przypłynęli o 3 i właśnie spacerują po wyspie. No nic, idziemy do hotelu zastępczego, czekamy na gości, trzeba jakoś wyjaśnić, przeprosić. Goście wrócili, zasiedli do stolika i zaczyna się rozmowa: To ja, Magdalena, Ty zabukowałeś u nas dzisiaj rano noclegi ... Chińczyk patrzy, widzę, że rozmowa nie będzie należała do łatwych, pytajnik wyrysowany na twarzy chińczyka, który do-do-dopytuje się kkkkim jesteś? Wiec tłumaczę raz jeszcze, że rezerwacja, że Dacha, że booking, że awaria prądu ... Aaaaaaaa!!! Odchylił do tyłu i z powrotem do przodu głowę chińczyk, jakby w końcu zrozumiał. No to jesteśmy w domu. Aaaaa .... ale kim ty jesteś i o co właściwie chodzi? Znów patrzy chińczyk rysując pytajnik na twarzy. Oj ciężka to będzie rozmowa myślę, ale ucieszyłam się niezmiernie, kiedy manager powiedział, że w tym samym dniu przybyły dwie pary z Hong Kongu i ta "nasza" to prawdopodobnie ta druga, która też dotarła na wyspę w między czasie i nikt na nich nie zwrócił uwagi bo wszyscy zaaferowani byli czekaniem na ta pierwszą parkę. Nasi goście też własnie wyszli ... i tak czekaliśmy z Shappe, dobre 3 godziny. W międzyczasie rozpadało się, a tu jak pada, to jak by ktoś prysznic odkręcił. Niby siedzimy pod parasolem, ale woda i tak chlapie, odbijając się od ziemi lub ściekając z parasolki. Włosy jak Wodecki po koncercie, T-shirt można wykręcać. Shappe wpadł na pomysł, aby zadzwonić do Peach Grill - jedynej znajdującej się na wyspie restauracji, z pytaniem, czy są tam może nasi goście. Oczywiście, że byli, bo gdzie niby mieliby być, w taką ulewę. Podjechaliśmy motorkiem pożyczonym od Happe, w międzyczasie deszcz ustał. Wytłumaczyliśmy całe zajście, goście okazali się być na dużym poziomie, ale nie nadęci, fajni, normalni ludzie, kobieta raczej europejka, ale nie wiem z jakiego kraju. Pogadaliśmy chwilę, popytali mnie o nurkowanie, o atrakcje, jakie oferuje wyspa i każdy rozszedł się w swoją stronę. Przybilimy z Shappe żółwika, bo cały dzień jakby kręcił się wokół jednej akcji, trochę stresu przy tym było, bo  nigdy  nie wiadomo na kogo się trafi.
W ten sam wieczór przybyła na wyspę grupa bodu beru z Maafushi, czyli kto czytał ten wie - moja ulubiona grupa, jeszcze z wakacji w lutym. Przybyli na zaproszenie 3 rodzin. 3 chłopców obchodziło swe święto... chłopcy w wieku może 5 do 7 lat zostali obrzezani. Następuje wielka celebracja, trwająca kilka dni. Dotarło do mnie, że chłopiec znoszony z promu na rękach, nie miał złamanej nogi. W taki sam sposób, na rękach, przynieśli chłopców na występ bodu beru, posadzili na krzesełkach z wielkimi poduchami w Angry Birds. Obok siedział dziadzio, bo za stary aby stać, a obok dziadzia ja. Dziwnie tak, że wszyscy stoją, a przynoszą krzesełko specjalnie dla mnie. "Makda siadaj", znają "dobrze" moje imię. Ja jeszcze nie wszystkich kojarzę :-)
W każdym razie cudownym akcentem bodu beru, zakończył się ten stresujący dzień, miło było spotkać znów chłopaków z Maafushi, a w szczególności Firash, mojego ulubieńca :-)