We wtorek, niebo było zachmurzone, ale nie padało i ocean był spokojny więc promy odpływały tak jak powinny. Przedostałam się taksówką , przez zatłoczone uliczki Male pod terminal promowy. Płynąć miał ze mną Dziara. Jego żona pochodzi z Guraidhoo, tam jest jej rodzinny dom i tam mieszka, razem z siostrami, braćmi, żonami braci... Dziara przypływa do niej raz w tygodniu, raz na dwa. On mieszka na jeszcze innej wyspie, a pracuje w Male, w policji.
Wsiedliśmy na prom, chciałam siedzieć na dachu. Na dole po bokach są ławki, a na środku kartony z zakupami mieszkańców i moje walizki. Weszłam na dach, rozejrzałam się za miejscem, w którym mogłabym usiąść. Każdy miał ze sobą matę, na której wygodnie rozkładał się podczas podróży.
Jeden z podróżnych udostępnił mi kawałek swojej ^^
Zapchany do granic możliwości prom wreszcie ruszył. Zza chmur pojawiło się słońce. Aby się przed nim uchronić, rozłożono daszek J
Pan doktor, ważna persona na wyspie, nastawia radyjko.
Zapchany do granic możliwości prom wreszcie ruszył. Zza chmur pojawiło się słońce. Aby się przed nim uchronić, rozłożono daszek J
Byłam jedyną białą osobą na promie. Drzemałam na macie, schowana pod daszkiem. Jak biała masajka, a raczej malediwka. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Nie wiele rozumiem w języku dhivehi, ale kiedy co chwile ktoś o coś pyta Dziarę i w międzyczasie pada słowo "manager" i imię mojego szefa, wiem, że pytają kim jestem. Figura prawie taka sama jak pan doktor. Ktoś z drugiego końca macha dumnie, mówiąc, że jest ojcem Happe.
Pan doktor
Każda pozycja jest dobra aby pogadać przez telefon
Mijaliśmy resorty, minęliśmy Maafushi. I wreszcie mogłam zobaczyć Guraidhoo, mój nowy dom.
Prom przycumował, wszyscy chaotycznie zerwali się do wyjścia, przekopując stertę pudeł z zakupami, w poszukiwaniu swojego.
Na mojej niebieskiej walizce, leży por ^^
Pierwsze wrażenie o Guraidhoo było bardzo pozytywne. Wyspa jest ładniejsza, niż sobie wyobrażałam. W internecie niewiele można o niej znaleźć, szczególnie zdjęć, jest bardzo sielska, jeszcze bardziej niż Maafushi. Maafushi przy niej posiada status miasta. Guraidhoo to wieś. Trudno mi porównywać, bo do Maafushi czuję ogromny wakacyjny sentyment, na Guraidhoo nie ma motorków, nie ma wron złodziejek. Domy są tak samo kolorowe, a może nawet i jeszcze bardziej. Jest więcej zieleni, plaża jest większa.
Dziara wskazał tylko komuś na moje walizki i poszliśmy stamtąd. Myślałam, że idziemy do Guest House, w którym mam mieszkać i być managerem, jednak panowie nie zdążyli dokończyć mojego pokoju i na ten czas zamieszkam u Happe. Wąskie strome schody prowadzą wprost do salonu. W jednym pokoju mieszka Happe z żoną, w drugim będę mieszkać ja. Mieszkanie całe pokryte jest płytkami, na środku salonu stoi sofa, nad schodami wisi telewizor. Jest bardzo czystko. Pokój mam duży, z dużym łóżkiem, z łazienką. Ściany są wściekle zielone, a pościel różowa. Jest przytulnie i wygodnie.
Kompletnie nie wiem co się dzieje. Dowiaduję się, jak już jestem na miejscu i zaprowadzona do celu, że mój pokój jeszcze nie gotowy i zostaję tu przez kilka dni. Patrząc na tempo pracy i znając mentalność malediwczyków, jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Ale nie mam nic przeciwko, obcowanie z mieszkańcami jest bardzo fajne!
Przyszedł po mnie jakiś młodzieniec i zaprowadził do mojego miejsca pracy. Okazuje się, że nie tylko w mój pokój, ale teren większości hotelu to plac budowy. Hotel powiększony zostanie o kolejne pokoje, otwarta będzie mała kafejka. Wszystko gotowe miało być do 20 lipca ... ale panowie się troszkę pieprzą z robotą, do tego pora deszczowa nie sprzyja robotom budowlanym i jak to na Malediwy przystało, wszystko będzie z opóźnieniem. Podobno będzie na 15 sierpnia ...
Starszy pan oprowadził mnie po hotelu, potem kawałeczek po wyspie, pokazał plażę od strony 5 gwiazdkowego resortu Kandooma.
Bezludna wysepka niedaleko Guraidhoo. Łatwo się na nią dostać.
Mały cmentarz pod palmami
Pan zaprowadził mnie do swojego domu na śniadanie, ponieważ dochodziła godzina 18. Jak zwykle dowiedziałam się po fakcie, że to ojciec żony Dziary, a w tym że oto domku mieszka 16 osób.
Siostry i bracia z żonami i dziećmi. Każdy ma osobny pokój, w każdym jest łazienka. Jest wspólny salon, kuchnia i jadalnia. Liu, żona Dziary krzątała się po kuchni, od godziny 13 przygotowując 10 dań, dla tych 16 osób, a nawet 17, bo jeszcze ja. Mi w międzyczasie pokazano album ślubny Dziary, później odbyła się projekcja zdjęć na laptopie.
Liu nakryła do stołu, siostry i szwagierki nosiły szklanki i sztućce. Jedliśmy na zewnątrz. Wszyscy zachowywali się bardzo normalnie, byli bardzo mili i tylko śmiali się ze mnie, kiedy źle zaczęłam jeść jakieś danie. Wszystko było przepyszne. Wydawało mi się, że jedno danie jest z rybą, więc go omijałam. Potem okazało się, że ryba była prawie wszędzie, ale była tak dobra i całość tak świetnie przyprawiona, że w ogóle jej nie wyczułam.
Po śniadaniu poszłam z Dziarą, Happe i Shappe (bratem Liu) na plażę. Chłopcy kryją się przed żonami z papierosami. Przynieśli hamakową ławeczkę, ustawili na plaży na wprost Kandoomy i załączyli wi-fi. Każdy siedział z komórką, kilkał zaproszenia na fejsie, oglądaliśmy zdjęcia. Był wieczór. Ciemno, głucha cisza, w tle tylko migoczące światła z resortu, odbijające się od tafli wody. Na niebie milion gwiazd. Czasem przeleciał nietoperz. Jest pięknie, jest piękniej, niż myślałam.