6 rano, słońce wstało przed chwilą. A ja razem z nim. Płynę dziś do Male, nie wiem po co, kazali to płynę :-) Dowiem się jak zwykle pewnie dopiero na miejscu. Prom odpływa o 7. Siedzę oczywiście na dachu, tym razem mam swoją matę. Prom płynie 2 godziny, mam ze sobą śniadanie: sucharki, ser topiony i kawę mrożoną w puszce. W Gliwicach w drodze do pracy mijałam hotel Qubus, Biedronkę, GCH. Tutaj mijam wyspy, resorty, inne statki. Podziwiam ogrom wody.
Male
Kolor wody nawet przy terminalach promowych jest obłędny
Przypłynęły także banany. Za chwilę ktoś wsiądzie z nimi na motor i odjedzie w siną dal
Hulhumale w ogóle nie kojarzy mi się z Malediwami. Wszechobecne drzewka piniowe przywodzą mi na myśl klimaty raczej włokie. I tak tez się tam czuję. Skuterki (zdecydowanie mniej ich niż w Male), pinie, świerszcze i spokoj jak podczas sjesty. Dobrej jakości asfaltowe drogi, blokowiska, osiedla. Mnóstwo zieleni i bardzo ładna linia brzegowa, wokół całej wyspy.
Tu będę zaraz pływać. Plaża przed hotelem Fern Boquete Inn, którego właścicielem jest kolega Shifana.
Bardzo przyjemny hotel. Na górze jest restauracja, w której spędziłam swe urodziny. Za dnia jest o wiele atrakcyjniejsza i ma piękny widok na ocean.
Zieleń, soczysta zieleń. Wszędzie.
Wyczerpałam limit chyba wszystkich marzeń, jakie miałam, tak więc znalazłam sobie kolejne: przelecieć się takim samolotem nad wyspami i wylądować na wodzie. Jest ich tutaj pełno, co kilka minut wiozą kolejnych turystów do dalekich resortów, do których nie ma możliwości dostać się promem ani motorówką.
Cisza i spokój, czasem ktoś przejedzie z drabiną